Oto
moja Buba. Do niedawna na placach zabaw
zajęta była swoimi ważnymi niezwykle sprawami. Inne dzieci istniały jako zajmowacze
miejsca na huśtawce, element środowiska, jak drzewa, czy trawa. Nie przykuwały
jej uwagi nawet w takim stopniu jak zwierzęta. I nagle coś drgnęło…
Co
widać na zdjęciu? Buba siedzi na koniku i ani drgnie, obserwuje dzieci. Zapomniała
po co się na niego wspięła a gdy już się „obudziła”, pohuśtała się chwilkę i
znów zapatrzyła na dzieciaczki. Bitą godzinę chodziła rozkojarzona i nie umiała
się skupić na zabawie. Doszłam do wniosku, że jest gdzieś „pomiędzy” : jeszcze nie
przejawia ochoty na bezpośredni kontakt i uczestnictwo w zabawie, ale pierwszy
krok został wykonany! Moja rola również jest dla mnie niejasna, też jest gdzieś
pomiędzy… Mam ochotę zasugerować jej kontakt, powiedzieć jak zagadać do dzieci,
ale z drugiej strony chyba nie powinno się naciskać w takich kwestiach na
dziecko, zwłaszcza jeśli nie wykazuje się ono śmiałością.
Karmelek
jest z tych „ostrożnych”. Musi wszystko przemyśleć, przetrawić, oswoić się.
Jakikolwiek przymus lub zbyt intensywna zachęta skutkuje buntem i negacją, całą
robotę trzeba odwalać od początku. Wszelkie poradnikowe mądrości tyczą się dzieci,
które już rozumieją, mówią, ogółem są dojrzalsze. A co z takimi „pomiędzy”? Jak
by to zrobić, żeby dziecko zapomniało o nieśmiałości i otworzyło na
rówieśników, aby nie zraziło się i nie wycofało jednocześnie? Więc siedzę na
tym placyku i gryzę paluchy, bo czuję się jeszcze bardziej zagubiona w tych dzieciowych
relacjach niż Bubiszon. Chyba zaczynam się robić cokolwiek nadgorliwa… Po co ja
się wtrącam? To jest natura! Przed Bubą miliony dzieci przechodziły przez
trudne początki znajomości, robią to co im podpowiada instynkt i moje dziecko również
świetnie sobie radzi, jest sobą. Każde dziecko ma swoje granice i rodzice nie
powinni zmuszać go do ich przekraczania, gdy samo tego nie chce. Wsparcie,
miłość, akceptacja potrafią zdziałać cuda. Dadzą one naturze prostą,
wybrukowaną drogę. Kiedyś i Karmelka zorientuje się, że może zjechać ze
zjeżdżalni kiedy przyjdzie jej kolej, nie musi czekać aż wszystkie dzieci
zjadą, ale ja jej nie mam prawa zmuszać. Nie się wydaje, że moja biedna dzidzia
poświęca się dla innych, ale im dłużej ją obserwuję zaczynam dochodzić do
przekonania, że tu nie o to chodzi. Ona się tym dzieciom przygląda! Nie zjeżdża
nie ze wstydu, lecz dlatego, ze zjeżdżanie nagle przestaje być ważne! Fajniej
się pogapić na te cuda i dziwy skaczące po drewnianym domku, pooglądać jak się
zachowują, jak do mnie podchodzą, czy coś powiedzą? Czy mnie nie zepchną?
Sądzę, że tak jak tysiące matek niechcący przylepiałam swojemu dziecku łatkę „nieśmiałe”,
co mogłoby w niej faktycznie tę nieśmiałość zrodzić. Świadoma druzgoczącego wpływu
łatek nie nazywam małej nigdy niegrzeczną czy nieśmiałą, ale samo traktowanie w
taki sposób dziecka może w nim świadomość niegrzecznego czy nieśmiałego dziecka
zakorzenić. Siądźmy więc na ławce, gryźmy paluchy, ale dajmy tym maluchom
spokój i nie przeszkadzajmy im tylko, a wszystko pójdzie swoim torem. Mam
nadzieję. :)
Tak, dobrze widzicie, rośnie mały Cejrowski. Buba jest zagorzałą przeciwniczką chodzenia w butach.
moja mała też bez butków uwielbia chadzać :)
OdpowiedzUsuńNie zabraniam chodzić boso, bo na czystym terenie to najzdrowszy trening dla stópek.
Usuńmój MAti to bucikowy jest za to Areczek jest jak na razie przeciwnikiem butów... zresztą oba chłopaki po domu boso biegają
OdpowiedzUsuńBiedna będzie Buba i Areczek jak jesień przyjdzie.
UsuńU mnie w domu my wszyscy na boska - przeciwnicy pantofli ;)
OdpowiedzUsuńI bardzo zdrowo!
Usuń