Pierwsze stempelki próbowałam zrobić
jakiś rok temu. Sporządziłam je z modeliny, ale był to kiepski pomysł – nie chwytały
farby, robiły plamy, nie odciski. Dobra, schowałam, może się jednak kiedyś,
kiedyś przydadzą, nigdy nie wiadomo, choć nie mam pojęcia do czego mogą się
przydać nie działające stempelki.
Stempelki mają się nam przydać w długie, zimowe wieczory, gdy nie będzie
już można hasać od rana do wieczora po polku, zdrapywać sobie kolanek na
asfalcie i obijać pysia na placu zabaw. Niechętnie przygotowuję się do zimy. Tak
bardzo niechętnie, że ciężko przychodzi mi czerpanie radości z pięknej przecież
polskiej jesieni. Żniwa, łyse pola zawisły nad moją głową widmem zimna, wilgoci
i czarnych barw przed oknami, tylko Karmelek żyje w błogiej nieświadomości,
radości czerpanej z tu i teraz. Przetoczyła się nad nami burza. Taka prawdziwa,
z gradem i grzmotami. Zdałam sobie sprawę, ze tego lata mało było dreszczy
burzowych, przynajmniej jak dla mnie. W domu pociemniało, strugi wody
przewalały się ulicą, nie nadążała wsiąkać. Pokazałam ten dziw natury Karmelce,
podziwiała, zahipnotyzowana stojąc na parapecie. Taka malutka wobec takiej siły.
Spodobało się stanie w oknie i ćwiczenie słowa: „buzia, klapa-klapa” – będzie miała
o czym tatusiowi opowiadać. Zajęła się w końcu malowaniem farbami, a gdy wena
wylała się na papier, wyjęłam stempelki. Długo czekały na swoją premierę, choć już w jej trakcie przestały wyglądać na nowy towar.
Małe cacuszka. Pamiętam jak marzyłam o posiadaniu stempelków, którym to mogła
się w całej zerówce pochwalić tylko pani wychowawczyni. I wreszcie je mam!
Przeterminowana zabawa z dzieciństwa nie sprawiła mi już tyle frajdy ile
sprawiłaby, będąc o czasie. Karmelek – cóż- średnio. Odciskała, odciskała, w
końcu stwierdziła, ze o niebo fajniej używa się samego tuszu odwróconego do góry
nogami do smarowania po płytkach. Dostałam małego migotania przedsionków, w
końcu to płytki mojej, dość pedantycznej Mamy, Na szczęście zeszło, zostawiając
bardzo delikatna różową poświatę, ale kolory wymieszały się i nie da się
odwrócić gąbeczek, są przytwierdzone na stałe, więc nasze odbitki mają kolor
brudu. Wracając na ziemię z krainy zabaw
– stempelki kupiłam w Biedronce za około 10zł, było jeszcze kilka innych wzorów
(jakoś mnie ciągnie, by zobaczyć, czy jakieś jeszcze się nie ostały). Bubal zadowolony z zabawy – ocenia 4/5!
Postempelkowane łapki nie zareagowały uczuleniem i dość ładnie się domyły. Cieszą
mnie takie zabawy, a raczej towarzyszenie Bubie w nich, patrzenie, jak zdobywa
nowe umiejętności. Na swój sposób: powoli, spokojnie, bez ekscytacji, ale
radośnie. Matko, jakie ciśnienie niskie…
Stałam nad nimi w biedrze z 10min:) Ale ostatecznie nie kupiłam, bo stwierdziłam, że nie pasują mi "klimatem" do moich pierwszych scrapów. Co nie zmienia faktu, że są urocze.
OdpowiedzUsuńJa marzyłam o nich od zerówki, wiec było przesądzone :)
Usuńtakie stempelki przydały by sie i moim dziewczynką ;0
OdpowiedzUsuńChyba każda byłaby zachwycona, ta największa również :)
Usuńfajna zabawa dla dzieciaczków:)
OdpowiedzUsuńBardzo fajna.
UsuńMamy identyczne, zakupione w Biedronce. Moja 3-letnia córka jest nimi zachwycona. My oceniamy je na 5 :)
OdpowiedzUsuńDokupiłam jeszcze jedne, ale ciii...
UsuńMy również mamy identyczne, naprawdę fajna zabawa dla dzieciaczka:)
OdpowiedzUsuńhttp://memoriems.blogspot.com/
Ciekawa tylko jestem, czy da się jakoś uzupełnić tusze, czy skazane będziemy na jeden kolor...
Usuńmiałam dawno dawno takie w swoim dzieciństwie :D ech te wsomnienia
OdpowiedzUsuńJa nie miałam i nadrabiam!
Usuń