środa, 13 sierpnia 2014

MAMA I JA... Czyli jak nie robić dziecku krzywdy





Karmelek odsłużył dwa tygodnie zajęć adaptacyjnych w przedszkolu.
O tym JAK BYŁO napisze osobny post, dziś zaś chciałam skupić się na innym zagadnieniu.
Pierwszego dnia, gdy przekazywałam Karmelka „cioci” padło pytanie o picie – czy zabrałam dla niej jakieś.
???
Picie?
Nie ma w tym przedszkolu wody, którą mogą pić dzieci?
Woda leżała w wózku na zewnątrz, wiec odpowiedziałam po chwili zaskoczenia, że owszem mam dla niej wodę, i że zaraz ją przyniosę, na co usłyszałam: „Wodę? Nie, nie trzeba.”
Reakcja znów mnie zaskoczyła: po co pytają o picie, skoro je mają?
Rozwiązanie zagadki:
Rodzice każdego dziecka dają codziennie maluchowi do picia słodzone, sztuczne soki, które potem stoją na wystawce na grzejniku i dzieci mogą podchodzić i pić kiedy chcą. Tak mamusie i tatusiowie dbają, by ich maluszki miały to co najlepsze.
Osiem dni, a każdego z nich wypatrywałam choć jednego głosu rozsądku  w postaci butelki wody na grzejniku, która towarzyszyłaby samotnej wodzie Karmelka.
Niestety nie doczekałam się.
Do dziś marszczę czoło, gdy myślę o tym, że dwadzieścioro dzieci dostaje dzień w dzień potężną dawkę substancji odpowiedzialnej za otyłość,  cukrzycę typu drugiego i kilka innych równie przyjemnych schorzeń.
Butelka wody Karmelka wyróżnia się na tle kolorowych butelek z krzykliwymi naklejkami, kuszącymi maleńkie rączki. Stonowana, błękitna, czysta i krystaliczna. Stworzona po to, by napoić, lecz nie nasycić, by ugasić pragnienie a nie by je rozpalić, by dać dziecku możliwość zabawy bez ciągłego powracania po więcej, by dać mu złudne poczucie chwilowego komfortu.
Zdrowa.
Potrzebna.
Karmelek soczek traktuje jak słodycze – przywozi jej go tata, gdy wraca po kilku dniach nieobecności, czasem dziadziuś – od wielkiego dzwonu, im rzadziej tym lepiej. 
Nie z moich ograniczeń jednak jestem dumna, ale z tego, że ona sama wybiera wodę. Nie mając nawet trzech lat, ma świadomość, że niektóra żywność może mieć negatywny wpływ na jej organizm, że regularne jej spożywanie szkodzi. Taka wiedza, w tym wieku, wcale nie przytłacza. Karmelek otrzymuje odpowiedzi na które jest gotowa i które dla niej są wyczerpujące. Nie bawię się w szczegółowe wyjaśnianie składów napojów i mądre nazwy. Wszystko czego potrzebuje  to wiedza, że picie wody butelkowanej pozbawione jest jakiegokolwiek ryzyka, całkowicie bezpieczne, zdrowe i bardzo korzystne.
W to wierzy jego mama.
I mały Karmelek również.
Ufa mi.
A ja jej nie zawiodę.







Mama i ja     Facebook





czwartek, 7 sierpnia 2014

Kolorowanki 2-latek rysuje - wydawnictwo MUZA







Czy dwulatki lubią rysować? No ba!
Dzieciaki uwielbiają tworzyć. Człowiek chyba w żadnym okresie swego życia nie jest tak kreatywny jak za dziecięcych czasów.
A jeżeli w czasie ulubionej czynności można przemycić jeszcze trochę wiedzy…
Nie skarżyłabym się, gdyby do nauki dorosłych podchodzono tak pomysłowo, jak do nauki dzieci: rób co lubisz najbardziej, a przy okazji ucz się, zdobywaj wiedzę, poznawaj świat! Bajka.
No, nie jest tak dobrze, ale skoro jest taka możliwość udostępniajmy to maluchom.
W takim celu powstały właśnie kolorowanki wydane przez wydawnictwo Muza.
Skierowane są one do najmłodszych, więc obrazki konturowane są duże, pozostawiając sporo miejsca dla niewprawnej rączki. Na każdej stronie znajdziemy prosty, rytmiczny wierszyk, nawiązujący do obrazka. Poezja to najulubieńsza przez dzieci gałąź literatury – śmieszy, przykuwa uwagę i sprawia, że dziecko chce się uczyć wierszyków na pamięć, trenując ją intensywnie. Nad miłością Karmelka do literatury nie będę się już rozwodzić – jest gorąca i obustronna. Już pewien czas temu odblokowała się również artystycznie, więc kolorowanie w czasie, gdy mamusia powtarza wierszyk sprawiało jej dużo radości.
Do tego książeczki zawierają kolejny magnes na dzieci, ćwiczący przy okazji zręczność: naklejki!
Nic więcej nie trzeba by pozytywnie zająć dzieciaczkowi czas :)













Cena: 6,29zł
Do kupienia TUTAJ
Ostatnio recenzowane książki wydawnictwa MUZA:







Stara Fabryka






Wizyta w bielskim Muzeum „Stara Fabryka” dała mi mocno do myślenia. Z jednej strony jest nowoczesne muzeum stale wzbogacające się o nowe eksponaty, organizujące wystawy czasowe, industriadę, a z drugiej strony jest to miejsce, które mówi (jak większość zresztą muzeów w PL) – Dzieci? A co to te dzieci, to jakieś owoce?
Dzieci nie istnieją, nie ma ich.
Jeżeli już przestąpią progi są witane radośnie, z uśmiechem, miłym słowem, miną: „jakie słodkie, urocze”.
Ojej, ale to dziecko ma ręce!
To dziecko chce dotknąć czegoś co leży sobie rozwalone na środku podłogi!
To dziecko chce pociągnąć za sznurek, za frędzelek!
Proszę nie dotykać eksponatów!
Pamiętacie relację z Domu Tkacza (KLIK)?
Da się odgrodzić rzeczy, które są zbyt kruche by wytrzymać kontakt z niezgrabnymi łapkami? Da się. Dla dziecka taka lina jest przekraczalna, dopóki nie zrozumie, że jest to prośba o nie zbliżanie się. Wcześniej po prostu jest to zwykła linka. Linka przeistacza się w symbol, który pojąć jest w stanie nawet dwulatek. Symbol ten znaczy: nie wchodź tam, nie dotykaj, bo za nią są rzeczy kruche, cenne, ważne, jedyne. Muzea wychodzą naprzeciw ludziom dorosłym: okazują im szacunek i zaufanie zdejmując linki, pozwalając na bliski kontakt wzrokowy z obiektem.
Jednocześnie zapominają o dzieciach.
Zamykają się na dzieci.
Co miłego może być w zwiedzaniu z dzieckiem muzeum, gdy cały czas trzeba patrzeć na małe rączki, upominać, odsuwać, tłumaczyć, gapić się w dziecko jak sroka w kość, bo a nuż za coś złapie, zniszczy, ktoś na nas nakrzyczy i będzie wstyd?
Nie ganię zdjęcia linek. Ganię brak alternatywy.
Jeżeli wchodzisz na salę przystosowaną dla osób dorosłych, dlaczego nie ma na niej dziecięcego kącika? Miejsca, które wniosłoby trochę wiedzy muzealnej w mały umysł, obudziło zainteresowanie, ciekawość? Jak te dzieci łapane za ręce, ewentualnie pozbawione po prostu żywego kontaktu z nauką, historią,  mają wyrosnąć na dorosłych wybierających muzea jako idealny sposób na zagospodarowanie czasu wolnego? Potem płacz i zgrzytanie zębów, bo  dorośli wolą telewizję od muzeum. Jak ma być inaczej, jeżeli od maleńkości wpaja im się, że muzeum jest miejscem nieprzyjaznym dla nich, miejscem zakazów i nudy wynikającej z braku odpowiedniej rozrywki? I wersja podejrzana z drugiej strony: czy ja, jako rodzic małego dziecka muszę odczekać kilka lat zanim wybiorę się do muzeum, lub organizować tę chwilę  szukając opieki dla dziecka lub wybierając między spędzeniem jej z nim lub w muzeum? Dlaczego nie mogę iść tam z nim, spontanicznie i od niechcenia?
Ależ oczywiście, że możesz, ale nie zapomnij wcześniej dziecka związać.
Dlaczego przy kilkumilionowych inwestycjach nikt nie wpadnie na pomysł, by trochę zainwestować w przyszłość, jaką są dzieci?






Sądziłam, ze te pokrętła, gałki inne „ten tego” są po to, by maluchy mogły sobie pomacać, poprzekręcać, niestety obrażony kustosz swoimi pretensjami uświadomił mnie, że ustawienie czegoś takiego na podłodze, na środku sali, całkiem samotnie absolutnie nie służy do przykucia uwagi dzieci. 






Do fiacika nie można wsiąść i to mnie akurat nie dziwi :)







Kiedy nakryto go kolorową zasłoną ucieszyłam się, że chociaż tego Buba będzie mogła dotknąć. Niestety ostrzeżono nas szybko, by nie dotykać, bo mogą w niej być szpilki...









Jedyne miejsce, gdzie na luzie (prawie – obok pełno maszyn, których nie wolno dotykać) mogła bawić się eksponatami i zajęło jej to faktycznie dłuższą chwilę. Niespodzianek żadnych na szczęście nie przywiozłyśmy…













Przytul się Reksiu, tylko ty mnie rozumiesz…






Dziś oberwało się mocno Starej Fabryce. Niestety problem nie dotyczy tylko jej. Artykuł dotyczy większości dużych muzeów w naszym kraju. Boli to, że nowoczesne obiekty ignorują małych obywateli, chociaż mamy XXI wiek i coraz większą troskę przykłada się do wychowania dzieci.
Muzeum, które jest idealne dla osób nie posiadających dzieci, bądź tych, które dzieci już odchowały, bogato wyposażone, dobrze opisane, z fachową kadrą pracowniczą zapomniało o najważniejszym – o dzieciach…












Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...