Coś się do nas przyplątało. Jakieś zasmarkano – gorączko – cuś. Nie lubię
siedzieć w domu, wiec gdy tylko nadarzy się okazja (np. piękna pogoda!)
pakujemy z Bubalkiem manatki i ewakuacja w bardziej przyjazne i ciekawe tereny
(np. przed dom;) ). W domu można utknąć. Mówi się, ze człowiek przyzwyczai się
do wszystkiego i wiele w tym prawdy. Zazwyczaj nie wyobrażam sobie dnia bez
spaceru, lub chociażby przewietrzenia się, ale zamknij mnie chorą w domu na dwa
dni, a tracę moja potrzebę przestrzeni. Przeraża mnie to trochę, brak ruchu nie
służy nikomu, nawet chorutkim dzieciom (o ile nie mają gorączki wysokiej).
Dziś, mimo słabości zaliczyłyśmy normalny spacer, udało się! No to może spróbujmy
jeszcze troszkę pohasać przed domem. Udało się lepiej niż myślałam! Skąd
chorutkie maluszki mają tyle pary? Biegają i biegają nawet gdy mama dawno
przestała je już gonić. Po schodach, na zjeżdżalnię (a schody sięgają do kolan)
i jeszcze raz, jeszcze raz! Patrzę i podziwiam (oby się tylko nie zgrzała!) i
focę. Karmelek rzadko pozwala sobie robić zdjęcia, przeważnie odwraca główkę,
ucieka, woli robić je sama – niech i tak będzie. Skoro już pozwoliła, muszę
wykorzystać moment i nadrobić pominięty dowodowo czas.
Zaskoczyła mnie dziś. Znowu.
Dwulatki rysują, jak rysują: zawsze coś im wyjdzie. Po skończonej kreacji
trzeba jednak zgadnąć co to jest to „coś”. Bubal podchwycił szybko temat i już
nie stara się narysować konkretnej rzeczy, o której wie, że nie jest na jego
siły (aktualnie jesteśmy na etapie krzyżyka, za kółkiem), ale rysuje, a potem
określa co to jest. Nadzwyczaj trafnie! Dziś zazdrościłam jej skupienia z jakim
rysowała. Nazwałabym to nawet jakimś zapałem twórczym, nagłym natchnieniem. W
pewnym momencie narysowała bułę. Taki owal zgnieciony z dołu i z góry, patrzy i
rzecze jako jest: „jabłko!” i hyc! Dorysowała zgrabniutki ogonek. Jeszcze nie
raz mnie zaskoczy – czekam z niecierpliwością. Byle tylko nie przegapić!
A tu ptaszek by Buba. Tylko mama nóżki dorysowała |
Rzeczone jabłko. |