środa, 30 kwietnia 2014

Hop hop, raz i dwa!






Coś się do nas przyplątało.  Jakieś zasmarkano – gorączko – cuś. Nie lubię siedzieć w domu, wiec gdy tylko nadarzy się okazja (np. piękna pogoda!) pakujemy z Bubalkiem manatki i ewakuacja w bardziej przyjazne i ciekawe tereny (np. przed dom;) ). W domu można utknąć. Mówi się, ze człowiek przyzwyczai się do wszystkiego i wiele w tym prawdy. Zazwyczaj nie wyobrażam sobie dnia bez spaceru, lub chociażby przewietrzenia się, ale zamknij mnie chorą w domu na dwa dni, a tracę moja potrzebę przestrzeni. Przeraża mnie to trochę, brak ruchu nie służy nikomu, nawet chorutkim dzieciom (o ile nie mają gorączki wysokiej). Dziś, mimo słabości zaliczyłyśmy normalny spacer, udało się! No to może spróbujmy jeszcze troszkę pohasać przed domem. Udało się lepiej niż myślałam! Skąd chorutkie maluszki mają tyle pary? Biegają i biegają nawet gdy mama dawno przestała je już gonić. Po schodach, na zjeżdżalnię (a schody sięgają do kolan) i jeszcze raz, jeszcze raz! Patrzę i podziwiam (oby się tylko nie zgrzała!) i focę. Karmelek rzadko pozwala sobie robić zdjęcia, przeważnie odwraca główkę, ucieka, woli robić je sama – niech i tak będzie. Skoro już pozwoliła, muszę wykorzystać moment i nadrobić pominięty dowodowo czas.
Zaskoczyła mnie dziś. Znowu. Dwulatki rysują, jak rysują: zawsze coś im wyjdzie. Po skończonej kreacji trzeba jednak zgadnąć co to jest to „coś”. Bubal podchwycił szybko temat i już nie stara się narysować konkretnej rzeczy, o której wie, że nie jest na jego siły (aktualnie jesteśmy na etapie krzyżyka, za kółkiem), ale rysuje, a potem określa co to jest. Nadzwyczaj trafnie! Dziś zazdrościłam jej skupienia z jakim rysowała. Nazwałabym to nawet jakimś zapałem twórczym, nagłym natchnieniem. W pewnym momencie narysowała bułę. Taki owal zgnieciony z dołu i z góry, patrzy i rzecze jako jest: „jabłko!” i hyc! Dorysowała zgrabniutki ogonek. Jeszcze nie raz mnie zaskoczy – czekam z niecierpliwością. Byle tylko nie przegapić!





A tu ptaszek by Buba. Tylko mama nóżki dorysowała


Rzeczone jabłko.







środa, 23 kwietnia 2014

Małe a cieszy /TESA






Halo! Wróciliście już?
My dziś w końcu oficjalnie zakończyliśmy świętowanie i ściągnęliśmy całą skromną rodziną do domu. Wszędzie dobrze… Od czasu do czasu MUSZĘ po prostu pojechać gdzieś, gdzie nie ma dostępu do Internetu, zresetować się, odpuścić sobie wszystkie „muszę”, „powinnam”. Powiem wam, że wystarczy nawet dzień takiego relaksu, by się dobrze, pozytywnie naładować, powrócić z nową energią i pomysłami. Wciąż jeszcze mam jakieś wredne wiosenne osłabienie, przekładające się na moją senność i nieefektywność, choć już kiełkuje w mojej głowie plan, jakby tu sobie pomóc, ambitny plan, więc absolutnie nie do zwierzenia przed pierwszymi wyraźnymi efektami!
Dziś jednak będzie przyziemnie do bólu. Dziś będzie o tym, co pomaga nam organizować sobie bezboleśnie życie i choć takie zwykłe i niepozorne, to jednak  mające duże znaczenie i objawiające irytująco swoją ewentualną nieobecność.
Pochwalę się po pierwsze, że nie musiałam wyrzucić ani jednej Karmelkowej książeczki. Gdy miała około 6mcy dostała pierwsze tekturowe pozycje i zaczęła je mocno eksploatować. Wiadomo, takie małe dziecko poznaje wszystkimi zmysłami, trzeba więc te książeczki przed działaniem tych zmysłów zabezpieczyć, ewentualnie odratować później, co też czyniłam. Raz na czas robiłyśmy wielki przegląd inwentarza i wieczorami stawiałyśmy stosy książeczek, poprzyciskane ciężkimi przedmiotami, posklejane klejem, taśmami, umyte. Takie działanie z mojej strony zdziałało cuda i wyrobiło w Karmelku wielki szacunek do książeczek i troskę o ich stan, teraz sama przykłada się do ewentualnych napraw i zgłasza każdą ich słabość. Taśma klejąca i klej introligatorski jest w domu ZAWSZE!  




Kolejną sprawą nielubiącą zwłoki są kable. Mam pudełeczko, gdzie sobie leżą pięknie zwinięte w kłębki kable, których nie używałam od kilku miesięcy. Te, których używam na bieżąco są zawsze w okolicach biurka i albo smętnie z niego zwisają, albo siłą grawitacji odpoczywają na podłodze, albo spowite w kłębki, zamieniają się w supły grrrrr… No bo gdzie trzymać kabel od aparatu, który jest potrzebny minimum raz dziennie? A od telefonu, gdy minęły czasy ładowania telefonu co tydzień a olbrzymie wyświetlacze żrą energię jak najęte? A czytnik e-booków? No gdzie? U mnie żadne rozwiązanie poza bliskim zasięgiem się nie sprawdziło, więc duże ułatwienie stanowi pojawienie się w domku takich cacuszków, które umożliwiają zwinięcie kabli i utrzymanie ich na miejscu w stanie niezmienionym. Teraz nie zmieniają w magiczny sposób miejsca, nie ześlizgują się i zawsze znajduję je tam, gdzie odłożyłam. 




Dwustronna taśma, chwilowo bezrobotna, znajdzie zajecie przy okazji przeprowadzki. Jest to ustrojstwo na tyle silne, że można nią nawet kleić lustra, zaś to, co zostanie będziemy z Bubalem zamieniać w dzieła sztuki :)
Ostatni z drobnych gadżetów to blister silikonowych podkładeczek. Zamierzam je wykorzystać w kuchni do miliona puszeczek i słoiczków, które z zacięciem kolekcjonera zbieram. Wiadomo, ze gdy w kuchni cos mniej używamy, magicznym sposobem przykleja się do blatu i za nic nie chce współpracować. Na takie przypadki będą one antidotum. 







TESA zwróciła również moja uwagę kierunkiem, w którym podąża. Pierwszy raz widzę, by na opakowaniach takich gadżetów widniały znaki świadczące o dbałości o ekologię. Mam nadzieję, że kolejne firmy wezmą z TESA przykład!
Zapraszam was na stronę Tesa.pl, gdzie znaleźć możecie bardzo dużą ofertę produktów niezbędnych w trakcie remontów i codziennych zmagań z naszą domową martwą naturą ;)


piątek, 18 kwietnia 2014

SYS Kasza jęczmienna z soczewicą






Zawsze, gdy piszę o SYSie znajdzie się jakiś komentarz w stylu „ja wolę gotować, niż jeść z torebki”. Szczerze się przyznam, że ja również! To, że czasem zrobię coś z torebki, nie znaczy, że z mojej półki wysypują się gotowe dania, a moje dziecko nie wie jak wygląda marchewka ;) Gotuję prawie codziennie, wekuję zupy, co zaoszczędza dużo czasu. Ale czasem jednak Bubal jest głodny, choć teoretycznie nie powinien. Co powinnam zrobić? Dać ciacho? Powiedzieć: „kochanie poczekaj pół godziny, mama skoczy po jakiś super potrzebny świeży składnik do sklepu, a potem jeszcze godzinkę, aż przyrządzę”? Zapchać owockiem? U nas owocek nie przejdzie – po owocku Bubal głodny tak samo jak przed. Nie ma czasu, siły, składników? Wyjmuję SYSa. Tak, z torebki. Powodzenia życzę tym, którzy ryżu nie wyciągają z torebki. Albo kaszy, albo suchych suszonych pomidorów, albo soczewicy.  SYS jest wyjątkiem od żelaznej reguły. Danie takie jak to można z powodzeniem skomponować w domu i nie będzie się ono różniło od tego z torebki, poza tym, że odpada troska o proporcje. 
Bubal swego czasu nie znosił wszystkiego co sypkie, jak ryż czy soczewica, i bałam się porażki we wprowadzaniu kasz, a przecież są takie zdrowe. Niech się dzieje co chce, masz Bubalku taką jęczmienną, nie ja komponowałam, ewentualna porażka spadnie nie na moją głowę. Bubal jej nie zjadł. Bubal ją wtranżolił z ta miną, którą znają wszystkie mamy, jeżeli ich dziecku choć raz coś naprawdę smakowało: zmarszczony nosek, buzia otwarta na maksa, jeszcze zanim łyżeczka zmierzy w stronę buźki, polichy jak u małego chomiczka. Ta kasza jest świetna.
Jest tak świetna, że nie wkleję wam zdjęcia po jej przygotowaniu, bo go po prostu nie mam.









Cena: 5,49zł / 250g
Do kupienia TUTAJ



czwartek, 17 kwietnia 2014

Eliza Piotrowska "Bajka o słońcu"/ Biobooks







Karmelek wybuchł nam nową miłością. Dinozaury. Pierwsze przypuszczenia miałam, gdy zapalały jej się oczka na słowo smok. Przypuszczenie stało się faktem i dinozaury we wszelkiej postaci panoszą się nam po domu. Fascynacja rozkwita, a temat nie bardzo jest popularny, mało teraz takich straszycielowych książeczek, więc uparcie wdrażam moją filozofię urozmaicenia i kukam tylko, w przypadku braku dinozaurów, lub innych zwierzaczków, czy książka ma odpowiedni stosunek tekstu do ilustracji i targam do domu. Przy stole wszystko łyknie. Niech mi tylko nikt nie mówi, że to nieładnie czytać przy jedzeniu! Nie lubię wpadać w skrajności i cieszę się, że je przy książce, nie przy telewizorze. A z drugiej strony: w tym zabieganym świecie jak znaleźć czas na lekturę? Ja na przykład nie wyrabiam, obiecuję sobie nadrobić zaległości, tymczasem udaje mi się ukraść czasem kilka stron przy kanapce właśnie: mam wymówkę - z pełnymi ustami mogę czytać tylko sobie :)
„Bajka o słońcu” trafiła do nas właśnie tak przypadkowo, w niezamierzony sposób, ale okazała się być strzałem w dziesiątkę i głodnemu wiedzy Karmelkowi niesie swoje światło ;)




Wiedza. Dużo wiedzy. Podanej w tak lekkostrawny sposób, że aż dziw bierze, że chce się dorosłemu czytać, a dziecku słuchać. Wyczerpany temat, prosto nakreślony, wyjaśniony. Punkt widzenia jest tu mocno dziecięcy, co dodatkowo ułatwia dziecku zrozumienie zawiłości, jakie dotyczą tej najważniejszej dla nas gwiazdy. Nie ukrywajmy – dla małego dziecka samo pojęcie życia na wielkiej piłce, będącej do tego ogrzewanej przez jeszcze większa piłkę jest na tyle abstrakcyjne, że są tylko dwa wyjścia: spaprana książka i świetna książka. W tym wypadku mamy na szczęście do czynienia z drugą opcją. Czego się dowiemy z tego ilustrowanego wiersza? Dowiemy się, że gwiazdy nie gasną za dnia, a słońce nie gaśnie w nocy, że wschodzi po przeciwnej stronie niż zachodzi, geocentryzm a heliocentryzm, kolejność, wielkość planet, i niezależność praw fizyki od widzimisię człowieka, nawet bardzo uczonego. Znajdziemy informację o wytwarzaniu tlenu przez rośliny, powstawaniu piegów, opalenizny, oparzeniach słonecznych i wielu innych. Wszystko treściwie zamknięte na 32 stronach, opisane w bardzo prosty, humorystyczny sposób. Ilustracje towarzyszące wierszykowi są proste, kontrastowe, gdzieniegdzie jest to kolaż, gdzie indziej farba. Połączenie technik daje tu bardzo ciekawy efekt. To niesamowite, że mam w rękach książkę, która jest w stanie przekazać w tak interesujący sposób tak trudną wiedzę dziecku, które nie ma jeszcze trzech lat! Karmelkowi podoba się książeczka nie tylko przy stole, musi więc być naprawdę niezwykła.










Autor:  Eliza Piotrowska
   Ilustracje: Eliza Piotrowska
   Wydawnictwo: Biobooks
   Okładka:   twarda
   Ilość stron:  32
   Format:  180 x 205mm
      Rok wydania:  2012
Data premiery:2012
      Cena: 22zł
Do kupienia TUTAJ



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...