poniedziałek, 30 września 2013

Jak to na Polach Chwały było...




Tak się złożyło, że zawitaliśmy tej niedzieli do Niepołomic. Nasłuchaliśmy się wcześniej jakie to cuda i dziwy się tam dzieją i z nie małym zniecierpliwieniem spieszyliśmy się , by trochę pouczestniczyć.  Niezwykłe to było widowisko: wielki zlot ludzi przeniesionych w czasie. Przesuwaliśmy się chronologicznie, więc pierwsze obszary, które rzucały się nam w oczy były dalekimi wspominkami książek i filmów, lekcji historii. Stroje, oręż, gry, przedmioty codziennego użytku - wszystko takie obce i bajkowe. Postaci nie pozowały, ale zajmowały się codziennymi czynnościami, co zwiększało realizm i poczucie bycia niewidzialnym. Wszędzie można było wściubić nos i wszystkiego pomacać, nawet przymierzyć i posłuchać, jak to drzewiej bywało. Raj dla takiego macanta Karmelkowego, biegającego wszędzie i wszystkiego koniecznie muszącego dotknąć, ewentualnie posmakować. Na szczęście A. biegał za macantem a ja w spokoju mogłam porobić zdjęcia. Im dalej w las, tym bliżej czasów współczesnych. Wojna Secesyjna, Muszkieterowie – jeszcze ok, jeszcze nie czuję gdzie jestem i nie myślę, co będzie za chwilę. I oto Pierwsza, Druga wojna Światowa, Irak i przestaje być zabawnie.  Powoli dociera do mnie, ze wojna towarzyszy człowiekowi od zawsze: tam, gdzie człowiek, tam wojna. Patrzyłam nie na prawdziwych żołnierzy, a jedynie na grupy odwzorowujące historię, a jednak poczułam ją. Odgłosy wojny, pojedyncze, a jednak głośne nie przerażały mnie, jestem wychowana w spokojnym świecie, nikt nie nauczył mnie bać się wybuchów, wystrzałów. Są jednak ludzie  w naszym kraju, którzy pamiętają jeszcze bombardowania, strach, głód, gdy człowiek był zagrożeniem dla drugiego, gdy nie wiadomo było kto Ci chce pomóc, a kto zdradzić. Serce ścisnęło mi się, gdy zobaczyłam małego chłopca za barykadą Powstania Warszawskiego, przypomniał mi się pomnik Małego Powstańca i nagle zdałam sobie sprawę z własnej obłudy. Projekt Kony 2012, wszystkie słowa oburzenia i zgrozy nad dziećmi walczącymi w Afryce – jak tak można, potwory, nie ludzie. Ale nasze dzieci, które setkami szły na śmierć kilkadziesiąt lat temu są naszym powodem do dumy, czerpiemy z ich bohaterstwa i odwagi, ale tamte, afrykańskie dzieci nazywamy biednymi, skrzywdzonymi, zmanipulowanymi istotkami, nieświadomymi sensu wojny i grożącego im niebezpieczeństwa. Nieprawda. Wszystkie dzieci są takie same. Myślę, ze te polskie dzieci również nie wiedziały jak bardzo będzie bolało, że  serca ich rodziców zostaną zmiażdżone z ich śmiercią, kalectwem. One tylko chciały być dorosłe, ale czegoś zabrakło… Patrzę na moją córeczkę i marzę, by żyła w nudnych czasach, by wojna jej nie dosięgła, by nikt nigdy nie włożył jej broni do ręki, by nie musiała siedzieć nocami  w schronie. Marzę o tym wiedząc, że tysiące dzieci na świecie nie wie, czy przeżyje kolejną noc. Takie pikniki jak owe Pola Chwały wywołują we mnie masę pytań na które boję się szukać odpowiedzi. Zadaję je i wiszą w próżni, czasem tylko trącane umysłem. Nie wiem, czy tylko ja tak czuję? Mimo wszystko, dla większości ludzi wydarzenie było tylko miłą zabawą. Można było nie tylko zadręczać się pytaniami o wojnę, ale i sklecić laleczkę ze szmatek, obejrzeć  pokazy tańca dworskiego, obkupić się w ziółka, militarne ciuchy i buty, imitacje oręża. Natrafiłam również na ewenement kulinarny: pieczony ziemniak! Pan, który go sprzedawał zaręczał, ze tylko on to sprzedaje i faktycznie dla mnie jest to nowość, a do tego przepyszna choć droga – 12zł, za to rozmiarem – dwie złożone pięsci!  Tak oto przebrnęłam przez Pola chwały od przebieranek, przez grozę wojny do pieczonych ziemniaków.  Mam nadzieję, ze was zbytnio nie zdołowałam…



















 







































 



 



piątek, 27 września 2013

Fabryka Słoni grzeje!






Spieszymy się korzystać z ostatnich, nielicznych ciepłych dni! Zeszły sezon zimowy Buba przechorowała w większości, wiec sama już nie wiem jak mam o nią zadbać. Niby nie trzeba dzieci przegrzewać, gdy już potrafią chodzić i chodzą dużo powinno się ubierać o jedną warstwę mniej niż sami jesteśmy ubrani, ale gdy w zeszłym roku pilnowałam wszelkich nowoczesnych zaleceń, Bubiszon chorował zapamiętale. Wiem, że złożyło się na to pewnie dużo różnych czynników, zwłaszcza kontakt z dziećmi ze żłobka, ale przyczyniło się to do mojej utraty pewności co do ślepej wiary w książkowe zalecenia. Postanowiłam dołożyć do wskazówek sporą dawkę mojego rozsądku i matczynei intuicji. Stanęło więc na tym, że wolę Bubę za ciepło ubrać, niż za lekko, zawsze można dziecko rozebrać w razie potrzeby. Nie rozbieram jej, dopóki mnie nie jest gorąco, ani dopóki  jej plecki nie robią się gorące, na granicy pocenia się. Gdy jednak się spoci, czekam aż ostygnie i wtedy rozbieram. Patrząc za okno myślę jednak, że wiedzę owa spokojnie mogę zostawić w spokoju do wiosny…  Nie było w tym roku wiosny, jesień jakaś taka zimowo - pluchowa…  Za ciepło na szalik, za zimno na gołą szyjkę, co by tu założyć?  Przydałoby się coś pomiędzy...






  Od Fabryki Słoni pochodzi cudo, które Bubcia nosi na szyjce, nasz numer jeden na jesień!  Zachwyciło mnie przede wszystkim wzornictwo i cudownie mięciutki  i cieplutki minky, nawet troszkę Bubci zazdroszczę. Co w tym jeszcze fajnego? Dwustronność – dzięki temu można w chłodniejsze dni założyć maluszkowi  stroną z Minky do szyjki, w nieco cieplejsze – gładką stroną, chłodniejszą. Apaszka jest na tyle duża, ze gdy nie dam rady jej już wiązać na szyjce, doszyję rzepę, albo guziczek. Tak, tak, już teraz kombinuję jak przedłużyć jej funkcjonalność, tak mi przypadła do gustu! Uwielbiam rzeczy z duszą, a takie dla mnie są właśnie te, stworzone bezpośrednio, przez człowieka, który pochylił się nad nią, obmyślił, nadał kształt, scalił, te ręce, które dotykały i tyle starań włożyły w to, by moje dziecko miało ciepło i ładnie. To nie jest bezosobowy wytwór fabryczny, kryje się w tym jeden człowiek i jego cząstka włożona w kreację. Ależ mnie poniosło, ale szczerze. Dziękujemy Fabryce Słoni za wzięcie udziału w Spotkaniu Podkrakowskich Blogerek i poświęcenie czasu i sił dla naszych dzieci! Jeżeli jesteście zainteresowani  tak indywidualnymi przedmiotami, zapraszam na ich funpage!









czwartek, 26 września 2013

Spotkanie Podkrakowskich blogerek!







Kolejne wydarzenie z cyklu: Spotkanie Podkrakowskich Blogerek! Tym razem miałyśmy z Bubą okazję uczestniczenia w nim! O szczęście niepojęte! Jakość tego spotkania i nasze odczucia przeszły moje najśmielsze wyobrażenia.  Zachwyciło mnie po pierwsze miejsce – idealne do spotkań z dziećmi: dużo miejsca, bardzo wyrozumiała, miła i fachowa  obsługa, piękny wystrój, magiczna aura i do tego wszechobecny zapach czekolady! Nie mogłyśmy trafić lepiej, jestem wdzięczna Krakowskiej Manufakturze Czekolady za partnerowanie naszej akcji! To niezwykłe miejsce opiszę wam następnym razem, ponieważ jest o czym pisać, oj jest.
Pomimo definitywnie chorobliwej aury frekwencja dopisała, gile do pasa nie przeszkadzały nikomu. To na co najpiękniej się patrzyło, to wszystkie nasze skarby w ruchu: tupot nóżek, śmiech, płacz, i ciekawość, ciekawość! Nasi partnerzy dopilnowali, by dzieciaczki nie nudziły się ani chwilkę i zadbali o każdy aspekt trudnego dziecięcego życia J. Nie powiem Mamy również zostały dopieszczone, ale o tym będzie można poczytać TUTAJ. Podczas, gdy dzieci poznawały otoczenie i siebie nawzajem, mamy zanurzyły się we wspaniałą podróż przez wieki (300 dokładnie) we wspaniałą podróż przez dzieje czekolady z panem Tomaszem (wciąż jestem pod wrażeniem!). Następnie wszyscy zabrali się do lepienia, ugniatania i wyciskania z panią Anią i Małgosią z magicznej masy Ciasto-Plasto. Nie wiem, kto bardziej się wciągnął w zabawy plastyczne, bo Mamy jeszcze dziś wspominają jak to fajnie tak było, jakby to tak jeszcze polepić sobie… Nasze prace będą wisiały na lodówkach i przypominały wspólną zabawę.
Kolejnym punktem walnego zebrania sieciowych Mamusiek były naklejki RoomMates (zakochałam się), bezpieczne, wielorazowe i przepiękne! Dzięki pani Ewie już mamy kilka na ścianie, docelowo ozdobią pokój naszej królewny dopiero za rok. Nie mogę się doczekać!
Przyszła kolej i na panią Jolę z portalu Ekorodzice. Tematyka była swietna, chciałabym jeszcze spotkać się z panią Jolą na kolejnym spotkaniu, w nieco mniej rozbrykanym gronie, ponieważ wszystko czego się dowiedziałyśmy warto było na bieżąco spisywać. Nasza mała codzienna ekologia to najlepsze, co możemy zrobić dla wspólnej przyszłości. Troszkę za bardzo poszliśmy na łatwiznę, chodzimy do sklepu i kupujemy całe tony chemii, podczas, gdy najlepsze, skuteczne i ekologiczne środki stoją u każdej pani domu w półce, ewentualnie można po nie skoczyć do warzywniaka.
Cieszyła mnie również obecność pani Pauliny, która osobiście zatroszczyła się , by Mionada miała okazję znaleźć się w małych brzuszkach!
Wspaniały był to czas. Niestety wszystko co dobre, szybko się kończy. Mogę powiedzieć, że spotkanie nasze trwało zaledwie pół godziny, tak szybko minęło, a zajęć było tyle, że kawę, jedną i tę samą, piłam 4 godziny (smakowała wciąż świetnie!). Niesamowity klimat, który był zasługą wszystkich naszych partnerów i samych Mam oczywiście na długi czas będzie obecny w mojej głowie i sercu… Razem z zapachem czekolady!  

Dziękuję Ani, Marioli, Angelice, Patrycji, Uli, Agnieszce i Dorotce za niezapomniane chwile i za możliwość poznania tylu ciekawych osób, nie wyłączając ich samych! 


























































Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...