Tak się złożyło, że zawitaliśmy tej
niedzieli do Niepołomic. Nasłuchaliśmy się wcześniej jakie to cuda i dziwy się
tam dzieją i z nie małym zniecierpliwieniem spieszyliśmy się , by trochę
pouczestniczyć. Niezwykłe to było
widowisko: wielki zlot ludzi przeniesionych w czasie. Przesuwaliśmy się chronologicznie,
więc pierwsze obszary, które rzucały się nam w oczy były dalekimi wspominkami
książek i filmów, lekcji historii. Stroje, oręż, gry, przedmioty codziennego
użytku - wszystko takie obce i bajkowe. Postaci nie pozowały, ale zajmowały się
codziennymi czynnościami, co zwiększało realizm i poczucie bycia niewidzialnym.
Wszędzie można było wściubić nos i wszystkiego pomacać, nawet przymierzyć i
posłuchać, jak to drzewiej bywało. Raj dla takiego macanta Karmelkowego,
biegającego wszędzie i wszystkiego koniecznie muszącego dotknąć, ewentualnie
posmakować. Na szczęście A. biegał za macantem a ja w spokoju mogłam porobić
zdjęcia. Im dalej w las, tym bliżej czasów współczesnych. Wojna Secesyjna,
Muszkieterowie – jeszcze ok, jeszcze nie czuję gdzie jestem i nie myślę, co
będzie za chwilę. I oto Pierwsza, Druga wojna Światowa, Irak i przestaje być
zabawnie. Powoli dociera do mnie, ze
wojna towarzyszy człowiekowi od zawsze: tam, gdzie człowiek, tam wojna.
Patrzyłam nie na prawdziwych żołnierzy, a jedynie na grupy odwzorowujące
historię, a jednak poczułam ją. Odgłosy wojny, pojedyncze, a jednak głośne nie
przerażały mnie, jestem wychowana w spokojnym świecie, nikt nie nauczył mnie
bać się wybuchów, wystrzałów. Są jednak ludzie
w naszym kraju, którzy pamiętają jeszcze bombardowania, strach, głód,
gdy człowiek był zagrożeniem dla drugiego, gdy nie wiadomo było kto Ci chce
pomóc, a kto zdradzić. Serce ścisnęło mi się, gdy zobaczyłam małego chłopca za
barykadą Powstania Warszawskiego, przypomniał mi się pomnik Małego Powstańca i
nagle zdałam sobie sprawę z własnej obłudy. Projekt Kony 2012, wszystkie słowa
oburzenia i zgrozy nad dziećmi walczącymi w Afryce – jak tak można, potwory,
nie ludzie. Ale nasze dzieci, które setkami szły na śmierć kilkadziesiąt lat
temu są naszym powodem do dumy, czerpiemy z ich bohaterstwa i odwagi, ale
tamte, afrykańskie dzieci nazywamy biednymi, skrzywdzonymi, zmanipulowanymi
istotkami, nieświadomymi sensu wojny i grożącego im niebezpieczeństwa. Nieprawda.
Wszystkie dzieci są takie same. Myślę, ze te polskie dzieci również nie
wiedziały jak bardzo będzie bolało, że serca ich rodziców zostaną zmiażdżone z ich
śmiercią, kalectwem. One tylko chciały być dorosłe, ale czegoś zabrakło… Patrzę
na moją córeczkę i marzę, by żyła w nudnych czasach, by wojna jej nie dosięgła,
by nikt nigdy nie włożył jej broni do ręki, by nie musiała siedzieć nocami w schronie. Marzę o tym wiedząc, że tysiące
dzieci na świecie nie wie, czy przeżyje kolejną noc. Takie pikniki jak owe Pola
Chwały wywołują we mnie masę pytań na które boję się szukać odpowiedzi. Zadaję je
i wiszą w próżni, czasem tylko trącane umysłem. Nie wiem, czy tylko ja tak
czuję? Mimo wszystko, dla większości ludzi wydarzenie było tylko miłą zabawą. Można
było nie tylko zadręczać się pytaniami o wojnę, ale i sklecić laleczkę ze
szmatek, obejrzeć pokazy tańca
dworskiego, obkupić się w ziółka, militarne ciuchy i buty, imitacje oręża.
Natrafiłam również na ewenement kulinarny: pieczony ziemniak! Pan, który go
sprzedawał zaręczał, ze tylko on to sprzedaje i faktycznie dla mnie jest to
nowość, a do tego przepyszna choć droga – 12zł, za to rozmiarem – dwie złożone pięsci!
Tak oto przebrnęłam przez Pola chwały od
przebieranek, przez grozę wojny do pieczonych ziemniaków. Mam nadzieję, ze was zbytnio nie zdołowałam…
poniedziałek, 30 września 2013
piątek, 27 września 2013
Fabryka Słoni grzeje!
Spieszymy się korzystać z ostatnich,
nielicznych ciepłych dni! Zeszły sezon zimowy Buba przechorowała w większości,
wiec sama już nie wiem jak mam o nią zadbać. Niby nie trzeba dzieci
przegrzewać, gdy już potrafią chodzić i chodzą dużo powinno się ubierać o jedną
warstwę mniej niż sami jesteśmy ubrani, ale gdy w zeszłym roku pilnowałam
wszelkich nowoczesnych zaleceń, Bubiszon chorował zapamiętale. Wiem, że złożyło
się na to pewnie dużo różnych czynników, zwłaszcza kontakt z dziećmi ze żłobka,
ale przyczyniło się to do mojej utraty pewności co do ślepej wiary w książkowe
zalecenia. Postanowiłam dołożyć do wskazówek sporą dawkę mojego rozsądku i
matczynei intuicji. Stanęło więc na tym, że wolę Bubę za ciepło ubrać, niż za
lekko, zawsze można dziecko rozebrać w razie potrzeby. Nie rozbieram jej,
dopóki mnie nie jest gorąco, ani dopóki
jej plecki nie robią się gorące, na granicy pocenia się. Gdy jednak się
spoci, czekam aż ostygnie i wtedy rozbieram. Patrząc za okno myślę jednak, że
wiedzę owa spokojnie mogę zostawić w spokoju do wiosny… Nie było w tym roku wiosny, jesień jakaś taka
zimowo - pluchowa… Za ciepło na szalik,
za zimno na gołą szyjkę, co by tu założyć? Przydałoby się coś pomiędzy...
Od Fabryki Słoni pochodzi cudo, które Bubcia
nosi na szyjce, nasz numer jeden na jesień!
Zachwyciło mnie przede wszystkim wzornictwo i cudownie mięciutki i cieplutki minky, nawet troszkę Bubci
zazdroszczę. Co w tym jeszcze fajnego? Dwustronność – dzięki temu można w
chłodniejsze dni założyć maluszkowi stroną z Minky do szyjki, w nieco cieplejsze –
gładką stroną, chłodniejszą. Apaszka jest na tyle duża, ze gdy nie dam rady jej
już wiązać na szyjce, doszyję rzepę, albo guziczek. Tak, tak, już teraz
kombinuję jak przedłużyć jej funkcjonalność, tak mi przypadła do gustu!
Uwielbiam rzeczy z duszą, a takie dla mnie są właśnie te, stworzone
bezpośrednio, przez człowieka, który pochylił się nad nią, obmyślił, nadał
kształt, scalił, te ręce, które dotykały i tyle starań włożyły w to, by moje
dziecko miało ciepło i ładnie. To nie jest bezosobowy wytwór fabryczny, kryje
się w tym jeden człowiek i jego cząstka włożona w kreację. Ależ mnie poniosło,
ale szczerze. Dziękujemy Fabryce Słoni za wzięcie udziału w Spotkaniu Podkrakowskich
Blogerek i poświęcenie czasu i sił dla naszych dzieci! Jeżeli jesteście
zainteresowani tak indywidualnymi przedmiotami,
zapraszam na ich funpage!
czwartek, 26 września 2013
Spotkanie Podkrakowskich blogerek!
Kolejne wydarzenie z cyklu:
Spotkanie Podkrakowskich Blogerek! Tym razem miałyśmy z Bubą okazję
uczestniczenia w nim! O szczęście niepojęte! Jakość tego spotkania i nasze
odczucia przeszły moje najśmielsze wyobrażenia.
Zachwyciło mnie po pierwsze miejsce – idealne do spotkań z dziećmi: dużo
miejsca, bardzo wyrozumiała, miła i fachowa obsługa, piękny wystrój, magiczna aura i do
tego wszechobecny zapach czekolady! Nie mogłyśmy trafić lepiej, jestem
wdzięczna Krakowskiej Manufakturze Czekolady za partnerowanie naszej akcji! To
niezwykłe miejsce opiszę wam następnym razem, ponieważ jest o czym pisać, oj
jest.
Pomimo definitywnie chorobliwej aury
frekwencja dopisała, gile do pasa nie przeszkadzały nikomu. To na co
najpiękniej się patrzyło, to wszystkie nasze skarby w ruchu: tupot nóżek,
śmiech, płacz, i ciekawość, ciekawość! Nasi partnerzy dopilnowali, by
dzieciaczki nie nudziły się ani chwilkę i zadbali o każdy aspekt trudnego
dziecięcego życia J. Nie powiem Mamy również zostały
dopieszczone, ale o tym będzie można poczytać TUTAJ. Podczas, gdy dzieci
poznawały otoczenie i siebie nawzajem, mamy zanurzyły się we wspaniałą podróż
przez wieki (300 dokładnie) we wspaniałą podróż przez dzieje czekolady z panem
Tomaszem (wciąż jestem pod wrażeniem!). Następnie wszyscy zabrali się do
lepienia, ugniatania i wyciskania z panią Anią i Małgosią z magicznej masy Ciasto-Plasto. Nie wiem, kto
bardziej się wciągnął w zabawy plastyczne, bo Mamy jeszcze dziś wspominają jak
to fajnie tak było, jakby to tak jeszcze polepić sobie… Nasze prace będą
wisiały na lodówkach i przypominały wspólną zabawę.
Kolejnym punktem walnego zebrania
sieciowych Mamusiek były naklejki RoomMates (zakochałam się), bezpieczne,
wielorazowe i przepiękne! Dzięki pani Ewie już mamy kilka na ścianie, docelowo
ozdobią pokój naszej królewny dopiero za rok. Nie mogę się doczekać!
Przyszła kolej i na panią Jolę z
portalu Ekorodzice. Tematyka była swietna, chciałabym jeszcze spotkać się z
panią Jolą na kolejnym spotkaniu, w nieco mniej rozbrykanym gronie, ponieważ
wszystko czego się dowiedziałyśmy warto było na bieżąco spisywać. Nasza mała
codzienna ekologia to najlepsze, co możemy zrobić dla wspólnej przyszłości.
Troszkę za bardzo poszliśmy na łatwiznę, chodzimy do sklepu i kupujemy całe
tony chemii, podczas, gdy najlepsze, skuteczne i ekologiczne środki stoją u
każdej pani domu w półce, ewentualnie można po nie skoczyć do warzywniaka.
Cieszyła mnie również obecność pani Pauliny,
która osobiście zatroszczyła się , by Mionada miała okazję znaleźć się w małych
brzuszkach!
Wspaniały był to czas. Niestety wszystko
co dobre, szybko się kończy. Mogę powiedzieć, że spotkanie nasze trwało
zaledwie pół godziny, tak szybko minęło, a zajęć było tyle, że kawę, jedną i tę
samą, piłam 4 godziny (smakowała wciąż świetnie!). Niesamowity klimat, który
był zasługą wszystkich naszych partnerów i samych Mam oczywiście na długi czas będzie
obecny w mojej głowie i sercu… Razem z zapachem czekolady!
Dziękuję Ani, Marioli, Angelice,
Patrycji, Uli, Agnieszce i Dorotce za niezapomniane chwile i za możliwość poznania tylu ciekawych osób, nie wyłączając ich samych!
Subskrybuj:
Posty (Atom)