sobota, 31 sierpnia 2013

Małe dziecko w Małym Muzeum




Swojego czasu zwiedziłam jedno muzeum w Derby. Nie pamiętam wszystkich eksponatów, które stanowiły dziedzinowo - czasowy miszmasz, pamiętam co innego: miejsce dla dzieci na każdym piętrze. Urządzone arcykreatywnie, bezpiecznie i gwarantujące co najmniej 15 minut świętego spokoju i zainteresowania dziecka. Na pewno dzieci w Derby nie uważają pójścia do muzeum za nudne. Wiem, ze nie mam co marzyć, by mała Buba spędzała radośnie czas w takich kącikach dziecięcych, mimo to pragnę ją oswoić z tymi magicznymi pomieszczeniami pełnymi skarbów. Chciałabym, by widziała je od maleńkości tak jak ja, zanim ktoś wtłoczy jej do głowy ze są nudne. Zanim dokona tej zbrodni na moim dziecku jakaś nauczycielka czy przewodnik opowiadając przez pół godziny monotonnym głosem okoliczności powstania jakiegoś pucharu, czy kolejnych posiadaczy korony. Kocham muzea, galerie, wystawy, nawet na festyny lubię zajrzeć. Jeśli się wie jak patrzeć, można się wiele nauczyć. Dziś spontanicznie wpadłyśmy do Muzeum Ziemi Miechowskiej. Wrażenia mamy fantastyczne. Nie dlatego, ze wystawa powalała na kolana, ale przez klimat stworzony przez przewodnika. Buba mogła pomacać większość obiektów, krzyknąć (ach, ten fantastyczny pogłos), szorować na kolanach, wpychać się do pustych sal i perorować. Próbowała nawet zrobić sia na skrzyni z serwetą (i to kilka razy!). I wyobraźcie sobie, że jedno krzywe spojrzenie nie padło na nią, żaden grymas, ton głosu, nie zdradził zniecierpliwienia. Powiem więcej, myślę, że zainteresowanie małego człowieka w pewien sposób sprawiało przyjemność panu gospodarzowi. Może się mylę, jednak cóż, gdyby nawet, skoro tego nie odczułam?    Czasy chyba powoli się zmieniają… Co do Buby, naprawdę była zachwycona i nie bardzo chciała wychodzić. Jej zainteresowanie wzbudzało wszystko: stara wialnia, kołowrotki, pług, sianko – tyle nowych rzeczy! Nie jest to pierwsze muzeum w jakim była. Pierwsze miało zaszczyt gościć ją Muzeum w Ustroniu, gdzie zrobiła prawdziwą furorę, mając 9 miesięcy i zwiedzając prawie na własną rękę. Powoli będziemy zwiększać obszar poszukiwań takich miejsc – perełek, o każdej wam doniesiemy!


Pod sufitem widoczna replika "Panoramy Racławickiej"














Podwórzec przed Bazyliką od strony krużganków

Ule różne, różniaste

Zbiory Marii Skalickiej w Ustroniu




piątek, 30 sierpnia 2013

Maria Konopnicka WIERSZE





   Autor: Maria Konopnicka
   Ilustracje: : Marcin Piwowarski
   Wydawnictwo:  Book House
   Okładka:   twarda
   Ilość stron:  27
   Format:  23x23cm
   Rok wydania:  2009
Cena: 19,9 zł





Mały Bubal ma dwa latka. Idealny czas na wprowadzenie jej na kolejny poziom. W zasadzie od dłuższego czasu już pociągają ją wierszyki, okraszone oczywiście odpowiednio dużą ilością ilustracji na odpowiednio małą ilość tekstu. I to zaczyna się zmieniać. Książeczkę tę kupiłam już pewien czas temu i leżała sobie spokojnie, czekając na gotowość Karmelka. Czas nastąpił właśnie. Oczywiście wcześniej sama dobrałam się do lektury, by przypomnieć sobie wierszyki, które towarzyszyły mi jako dziecku, a także by zapoznać się z zawartością.



 Pozycja ta ujęła mnie ilustracjami, wykonanymi suchymi pastelami, jak mniemam. Kolory są bardzo nasycone, postaci przyjazne, z wyraźną mimiką, pobudzające wyobraźnię.  Dużym atutem są twarde kartonowe strony, ułatwiające otwieranie i przekładanie stron dziecku, a także lakierowana powierzchnia , z której bez problemu da się zetrzeć zupkę czy inne jadło. Znajdziemy w środku siedemnaście wierszyków, nie za długich, w sam raz, by nie zanudzić dziecka. Niektóre z nich są mi dobrze znane, jak „Stefek Burczymucha”, „Zła Zima”, czy „W polu”. Inne, jak „ Żabka Helusi” czy „Przy mrowisku” były mi zupełnie obce. 




Wiersze Marii Konopnickiej każdemu kojarzą się dobrze. Towarzyszyły naszym rodzicom, nam, teraz będą towarzyszyć naszym dzieciom i myślę, że na tym się nie skończy. Ich treść jest na tyle uniwersalna, że oprze się czasom, ustrojom, polityce. Będzie bawić dzieci bez względu na pochodzenie, tradycję. Jest wiele różnych wydań, jest w czym wybierać, ale to jest moim ulubionym i mojej córeczki chyba też.



czwartek, 29 sierpnia 2013

Od czego są te dzieci?




Oto moja Buba.  Do niedawna na placach zabaw zajęta była swoimi ważnymi niezwykle sprawami. Inne dzieci istniały jako zajmowacze miejsca na huśtawce, element środowiska, jak drzewa, czy trawa. Nie przykuwały jej uwagi nawet w takim stopniu jak zwierzęta. I nagle coś drgnęło…
Co widać na zdjęciu? Buba siedzi na koniku i ani drgnie, obserwuje dzieci. Zapomniała po co się na niego wspięła a gdy już się „obudziła”, pohuśtała się chwilkę i znów zapatrzyła na dzieciaczki. Bitą godzinę chodziła rozkojarzona i nie umiała się skupić na zabawie. Doszłam do wniosku, że jest gdzieś „pomiędzy” : jeszcze nie przejawia ochoty na bezpośredni kontakt i uczestnictwo w zabawie, ale pierwszy krok został wykonany! Moja rola również jest dla mnie niejasna, też jest gdzieś pomiędzy… Mam ochotę zasugerować jej kontakt, powiedzieć jak zagadać do dzieci, ale z drugiej strony chyba nie powinno się naciskać w takich kwestiach na dziecko, zwłaszcza jeśli nie wykazuje się ono śmiałością.
Karmelek jest z tych „ostrożnych”. Musi wszystko przemyśleć, przetrawić, oswoić się. Jakikolwiek przymus lub zbyt intensywna zachęta skutkuje buntem i negacją, całą robotę trzeba odwalać od początku. Wszelkie poradnikowe mądrości tyczą się dzieci, które już rozumieją, mówią, ogółem są dojrzalsze. A co z takimi „pomiędzy”? Jak by to zrobić, żeby dziecko zapomniało o nieśmiałości i otworzyło na rówieśników, aby nie zraziło się i nie wycofało jednocześnie? Więc siedzę na tym placyku i gryzę paluchy, bo czuję się jeszcze bardziej zagubiona w tych dzieciowych relacjach niż Bubiszon. Chyba zaczynam się robić cokolwiek nadgorliwa… Po co ja się wtrącam? To jest natura! Przed Bubą miliony dzieci przechodziły przez trudne początki znajomości, robią to co im podpowiada instynkt i moje dziecko również świetnie sobie radzi, jest sobą. Każde dziecko ma swoje granice i rodzice nie powinni zmuszać go do ich przekraczania, gdy samo tego nie chce. Wsparcie, miłość, akceptacja potrafią zdziałać cuda. Dadzą one naturze prostą, wybrukowaną drogę. Kiedyś i Karmelka zorientuje się, że może zjechać ze zjeżdżalni kiedy przyjdzie jej kolej, nie musi czekać aż wszystkie dzieci zjadą, ale ja jej nie mam prawa zmuszać. Nie się wydaje, że moja biedna dzidzia poświęca się dla innych, ale im dłużej ją obserwuję zaczynam dochodzić do przekonania, że tu nie o to chodzi. Ona się tym dzieciom przygląda! Nie zjeżdża nie ze wstydu, lecz dlatego, ze zjeżdżanie nagle przestaje być ważne! Fajniej się pogapić na te cuda i dziwy skaczące po drewnianym domku, pooglądać jak się zachowują, jak do mnie podchodzą, czy coś powiedzą? Czy mnie nie zepchną? Sądzę, że tak jak tysiące matek niechcący przylepiałam swojemu dziecku łatkę „nieśmiałe”, co mogłoby w niej faktycznie tę nieśmiałość zrodzić. Świadoma druzgoczącego wpływu łatek nie nazywam małej nigdy niegrzeczną czy nieśmiałą, ale samo traktowanie w taki sposób dziecka może w nim świadomość niegrzecznego czy nieśmiałego dziecka zakorzenić. Siądźmy więc na ławce, gryźmy paluchy, ale dajmy tym maluchom spokój i nie przeszkadzajmy im tylko, a wszystko pójdzie swoim torem. Mam nadzieję. :)















 Tak, dobrze widzicie, rośnie mały Cejrowski. Buba jest zagorzałą przeciwniczką chodzenia w butach.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...